W ostatni piątek postanowiłem ponowić próby gotowania w terenie, gdyż ostatnie były wybitnie nieudane. W terenie spędziłem prawie 5,5 godziny, lecz celowo poszedłem w teren który słabo znam, gdyż chodzenie po znanym sobie terenie nie daje zbyt wiele satysfakcji z mojego punktu widzenia.
Pierwsze "znalezisko" nie było ani ciekawe a wręcz pomniejszyło moja wiarę w ludzkość, lecz mimo wszystko wrzucę fotkę:
Śmieci, niestety tak częsty widok w naszych lasach... niestety te bez żadnych podpisanych zeszytów, faktur itp. typowo remontowe (sporo fragmentów płytek, tubki po silikonach, puszki po piance montażowej itp... Na szczęście niedługo później, tym razem natura dość ciekawie mnie zaskoczyła:
Otóż to dość ciekawie wyglądające drzewko po środku to (niestety suchy) jałowiec. Tutaj nie dość że rzadko spotyka się go w formie jednopiennej, to jeszcze rośnie koło dębów, gdzie zwykle spotyka się go w lasach sosnowych. Nota bene drewno jałowca jest całkiem dobrym materiałem na drobne wyroby typu łyżki itp. bardzo wdzięczne w obróbce i trwałe, lecz rzadko z niego korzystam gdyż staram się nie ścinać grubych jałowców, gdyż takiego jak ten np. było by mi szkoda (jeśli bym takiego "suszka" nawet ściął to wziąłbym go w całości jako ciekawostkę a nie jako materiał na coś)
Lecz do rzeczy: jak już pisałem była to wyprawa "kulinarna" tj. mająca na celu ugotowanie czegoś w terenie. Tym razem wpadłem na pomysł ugotowania zupy na bazie boczku, cebuli, suchego chleba i (może mało survivalowo-historycznie, ale byłbym w stanie się bez tego obejść) kostki rosołowej. Gotowanie jak zwykle w radzieckiej menażce typu kociołek, Ognisko rozpalone jak zwykle w dołku, mimo sporej wilgotności teoretycznie wszystkiego rozpalone bez większych komplikacji (kora brzozowa i gałązki świerkowe czynią cuda). Zupę ugotowałem tez bez większych problemów: na początek do kociołka powędrował pokrojony wędzony boczek (nie powiem ile, nie pamiętam), po lekkim podsmażeniu dodałem pokrojona cebulę (taką średnią) gdy to się w miarę podsmażyło dopiero dodałem wody i gotowałem przez jakiś czas. W wersji najprostszej jedyną przyprawą miała być sól (bez niej było by to ogólnie niezjadliwe). Kostka rosołowa została dodana w ramach eksperymentu, co wyjdzie, i stwierdzam że lepiej było by dodać czosnku lub więcej cebuli. Suchy chleb dodany w ramach zagęstnika (na samym końcu), po zjedzeniu tego w takiej postaci jak było stwierdzam że lepiej jest go drobno pokruszyć jednak.
Forma "początkowa"
Ostateczny efekt
Nie zrobiłem zdjęcia pomiędzy dodaniem kostki rosołowej a chleba, gdyż zwyczajnie zapomniałem.
Na koniec ostateczny dowód na względność pojęcia odległości geograficznej:
Pomijając inne znaki to na starszej tabliczce odległość do leśniczówki jest podana jako 2,2km a na nowej 2,5 km... 300 metrów drogi przybyło!!
Na koniec jeszcze nowy wyrób, wyrwany z kontekstu co prawda, ale jako "przerywnik rzemieślniczy":
Czapka papacha, uszyta ostatnio na nadchodzącą zimę, materiał w całości z odzysku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz